WYPALENIE ZAWODOWE NIE ISTNIEJE - ETYMOLOGIA NAZWY I PUŁAPKA SEMANTYCZNA.
Wypalenie zawodowe to błędna metafora zaczerpnięta ze slangu narkomanów. Dlatego warto przyjrzeć się genezie pojęcia „burnout”, a następnie zrozumieć, jakie ma konsekwencje dla pracowników. Na tej podstawie łatwiej dostrzec, dlaczego lepszym określeniem jest „niemoc zawodowa”.
Dlaczego „wypalenie zawodowe” to błędna nazwa?
Zjawisko, które przez dekady funkcjonowało pod nazwą „wypalenie zawodowe”, w rzeczywistości nie istnieje jako choroba jednostki. Jest to bowiem semantyczna pomyłka, która utrwaliła się w kulturze pracy, w języku mediów i w potocznym myśleniu o emocjach.
W rezultacie nazwanie siebie „wypalonym” stygmatyzuje, blokuje proces regeneracji i tworzy poczucie nieodwracalnej utraty zasobów. Jednak psychologia pozytywna i badania nad neuroplastycznością pokazują, że każda jednostka i organizacja ma możliwość odbudowy.
Skąd wzięło się pojęcie „burnout”?
Herbert Freudenberger i slang narkomanów.
Termin „burnout” pojawił się w latach 70. XX wieku. To właśnie wtedy Herbert Freudenberger – amerykański psychiatra pracujący z osobami uzależnionymi – zauważył stan skrajnego wyczerpania psychicznego u pacjentów i wolontariuszy. Co więcej, aby go nazwać, posłużył się slangiem kalifornijskich narkomanów.
W praktyce w języku uzależnionych „burnout” oznaczało ostateczny rozpad: wypalone żyły po heroinie, ciało w destrukcji, umysł na granicy psychozy. Innymi słowy, był to stan nieodwracalny. Dlatego pojawia się pytanie: jak doszło do tego, że metafora heroinowego wyniszczenia została przeniesiona na pracowników biurowych?
Christina Maslach i popularyzacja koncepcji.
W 1981 roku Christina Maslach opracowała Maslach Burnout Inventory (MBI), narzędzie do badania środowiska pracy. Jednak wbrew powszechnemu użyciu, MBI nigdy nie miało diagnozować jednostek. Co więcej, Maslach i jej zespół ostrzegali przed utożsamianiem „burnoutu” z osobistą porażką – miało to być narzędzie oceny jakości organizacji, a nie pracowników.
Jak media lifestylowe utrwaliły mit wypalenia?
W latach 80. i 90. popularne magazyny publikowały testy i quizy „na wypalenie zawodowe”. Z czasem pojawiły się nawet wersje tematyczne: wypalenie cyfrowe, macierzyńskie, menedżerskie czy w związku. W rezultacie zjawisko zostało spłycone i zbanalizowane – sprowadzone do czegoś, o czym mówi się przy kawie.
Dlaczego metafora „wypalenia” jest szkodliwa?
Etykietuje pracowników – sugeruje, że coś w człowieku uległo ostatecznemu zniszczeniu.
Blokuje regenerację – w języku wypalenia nie ma miejsca na odbudowę.
Myli przyczynę ze skutkiem – zamiast diagnozować organizację, obciąża jednostkę.
Emocje, które mylimy z wypaleniem?
To, co często nazywamy „wypaleniem”, w rzeczywistości obejmuje różne emocje i reakcje:
-
Znudzenie – sygnał potrzeby zmiany.
-
Złość – reakcja na brak wpływu lub niesprawiedliwość.
-
Smutek – konsekwencja utraty sensu.
-
Zmęczenie – naturalny efekt przeciążenia, a nie trwała diagnoza.
Jak mówić o sobie nie używając określenia „wypalenie”?
Podsumowanie
„Wypalenie zawodowe” to semantyczny błąd, który wyrósł na metaforze heroinowego uzależnienia. Psychologia pozytywna, neuroplastyczność i współczesne badania pokazują, że nie istnieje stan ostatecznego „spalenia”. Istnieje niemoc, którą można odwrócić, jeśli jednostka i organizacja podejmą odpowiednie działania.
Jeśli interesuje Cię, jak przekształcić niemoc zawodową w motywację i rozwój, zapraszam do kontaktu.
👉 Skontaktuj się ze mną kamila.kubiak@gmail.com
0 komentarzy