Bardzo chciałam wyjechać do Nowego Yorku i pracować w jednej z najbardziej prestiżowych agencji reklamowych na świecie. Wiedziałam, że plan jest bardzo ambitny. Może nawet zbyt ambitny. Dlatego nie chciałam go „spalić” i wiedziałam, że jeżeli podejdę do niego w sposób, w jaki dotychczas realizowałam swoje marzenia, czyli „na hura i co będzie, to będzie” jest duża szansa, granicząca z pewnością, że moje marzenie spali na panewce.
Snując się po korytarzach paryskiego biura, w którym wtedy pracowałam, usilnie próbowałam sklecić jakiś sensowny plan. Nic nie przychodziło mi do głowy, a ta pustka irytowała coraz bardziej. Byłam już prawie pewna, że pomysł mnie przerósł i doszłam do wniosku, że trzeba się z nim pożegnać. Wtedy usłyszałam proste, wręcz banalne zdanie, które postawiło znak równości pomiędzy słoniem a marzeniem. Właśnie to zdanie zmieniło całe moje podejście do wszelkich wyzwań. A brzmiało ono:
0 komentarzy