ŻYCIE JAK FILM. PARYŻ, NOWY JORK, MIŁOŚĆ, ZWYCIĘSTWA I KLĘSKI.

Kiedyś, opowiedziałam tą historię do magazynu SENS. Dziś, chcę ją opowiedzieć Tobie, gdyż może właśnie ona spowoduje, że podejmiesz decyzję i odważysz się działać w kierunku osiągnięcia tego, czego pragniesz dla SIEBIE.

Niech ten cudowny wywiad, przeprowadzony ze mną przez wspaniała Katarzynę Drogę, redaktor naczelną Sens i autorkę wielu, wspaniałych powieści będzie dla Ciebie inspiracją do działania.

JAK SIĘ TO WSZYSTKO ZACZĘŁO?

Życie jak film. Paryż i Nowy Jork, miłość, zwycięstwa i klęski. Kamila Kubiak nauczyła się osiągać swoje cele, a pomaga jej w tym ChouChou. Dziś namawia inne kobiety do realizacji marzeń.


Pracowałam w Paryżu w wielkiej Agencji Reklamowej. Było to miejsce magiczne – jak z filmu „Diabeł ubiera się u Prady”. O dziewiątej musieliśmy być w pracy – jak kogoś nie było – dywanik u szefa. Trzy spotkania z szefem i pakujesz swoje pudełka. Pracowaliśmy niekiedy do czwartej nad ranem, ale ta ciężka praca była połączona z wielką przyjemnością, fantastycznymi ludźmi i projektami. Miałam ułożone życie: pracę, świetną pensję, mieszkanie i mężczyznę, który twierdził, że kocha mnie nad życie. Ale tliło się we mnie inne pragnienie: chciałam spróbować sił w Nowym Jorku. A mam zasadę, że o swoich marzeniach mówię głośno i wszystkim dookoła. Słyszy o nich wtedy nie tylko Wszechświat, ale także ludzie – wbrew temu co się powszechnie mówi – ludzie ludziom pomagają. Więc tak chodziłam i gadałam, aż pewnego dnia moja szefowa powiedziała, że jest miejsce w oddziale w Nowym Yorku. I nagle bardzo trudno było mi podjąć decyzję, zostawić wszystko w Paryżu. Szefowa wysłała mnie do swojej coach Manuelli. Przeszłam coś, co całkowicie zmieniło moje życie. Do Nowego Jorku pojechałam i wróciłam – ale nie to okazało się najważniejsze.

CZY WIESZ, ŻE TWOJE MARZENIE JEST JAK SŁOŃ?

Manuelle najpierw zadała mi pytanie czy wiem czego chcę. Tak, chcę pojechać do Nowego Jorku, ale… nie wiem jak to zrobić i czy sobie poradzę. Powiedziała wtedy:
„Słonia nie da się zjeść w całości. Trzeba podzielić go na elementy i opracować kolejność zjadania.” Rozpisałyśmy mój wyjazd na etapy – kawałki słonia – ułożyłyśmy po kolei wszystkie działania, które powinnam wykonać. Manuella stosowała w swoim coachingu metodę wstążeczki i gumki. Musiałam nosić je na prawej ręce – we wstążeczki wpisywać każdy kolejny etap – aby cały czas pamiętać co mam zrobić. Gumka recepturka była po to, aby boleśnie z niej strzelać, kiedy najdzie mnie myśl, że sobie nie poradzę. Wstążeczka corazbardziej się dematerializowała i tak miało być, bo im bardziej ona znikała – tym bardziej ja zbliżałam się do celu.

NOWY JORK, PARYŻ, MOSKWA, WARSZAWA I CO DALEJ?

wykres do realizowania marzeń

Wreszcie pojechałam do Nowego Jorku, a ze swoim partnerem umówiłam się, że wrócę po dwóch latach. Dotrzymałam słowa, a on tymczasem dostał pracę w Moskwie. Pojechałam tam za nim, i … to był koniec miłości. Nasz związek przetrwał rozstanie, przetrwał moją pracę w nowym Jorku, ale tak jak Napoleon i Hitler – tak i my nie daliśmy rady Moskwie. To nie jest miejsce dla kobiety z cywilizowanego świata, nasza mentalność, to, że nam nie trzeba nosić torebki – możemy zrobić to same, że zarabiamy własne pieniądze – to jest tam nie do przyjęcia.

Rosjanki są bardzo piękne, ale ich jedyna możliwość żeby żyć i zaistnieć, to znaleźć bogatego mężczyznę. Bywało, że nasi koledzy byli wpuszczani do klubu nocnego a my kobiety z zagranicy – nie. Źle się tam czułam, i nie mogłam tam zostać. Kłóciliśmy się non-stop, oboje byliśmy bardzo nieszczęśliwi.
Wróciłam do Polski – ale polski świat reklamy nie różnił się wiele od rosyjskiego. Pracowałam, zarabiałam duże pieniądze, szmatkę i recepturkę dawno wrzuciłam do szuflady i popadałam w smutki i depresje. To był ciężki czas w moim życiu – okres dogorywania. Teraz wiem, że przegapiłam moment, w którym marzenie – moja praca – stała się kieratem. Miałam 34 lata, zarabiałam znakomicie.

Kamila Kubiak Moskwa

Co z tego – w każdy piątek zaraz po pracy jechałam taksówką na Okęcie, łapałam pierwszy możliwy samolot, uciekałam. Leciałam do jakiejś europejskiej stolicy, aby rzucić się w wir zakupów. Łudziłam się, że uszczęśliwią mnie przedmioty, które kupię. Wydawałam te swoje pieniądze, taszczyłam lampy, półki, wysyłałam w paczkach – a kiedy przychodziły pudła – nie miałam chęci ich otworzyć. Buty kupowałam hurtowo – oczekiwałam, że pantofle i czółenka dadzą mi szczęście. Przeszłam swojego rodzaju syndrom prostytutki – one wydają podobno wszystkie pieniądze jakie zarobią, w nadziei, że odkupią sobie stracony czas. Było mi źle, ale nie wiedziałam co mogłabym robić innego. Rzucić pracę? Za co będę żyć? Na szczęście – zareagował mój organizm – odmówił mi posłuszeństwa. Przyszła noc, kiedy nie mogłam spać z bólu, rano poszłam do lekarza, stwierdził stan przedzawałowy. Dostałam zwolnienie – trzy tygodnie bez pracy. I zrozumiałam, że nie jestem w stanie tam wrócić. Kiedy tak leżałam i myślałam co robić przyszło wspomnienie coachingu – Manuelle nauczyła mnie przecież co trzeba robić w trudnych chwilach. Zawsze masz wybór – mówiła – jeśli czujesz, że coś ci nie odpowiada: powiedz nie. To jest ten moment, nie chcę więcej w tym pracować – powiedziałam i dałam sobie prawo do wolności. To nie moje miejsce. A gdzie ono jest? To inna sprawa.
Przypomniałam sobie couching, postanowiłam i tego słonia zjeść po kawałku.

I TUTAJ POJAWIŁO SIĘ ChouChou.

Przede wszystkim wyciągnęłam z szuflady swoją starą szmatkę i recepturkę. Żeby było coś, co mnie wspiera i pilnuje w dążeniu do celu. Ale szmatka była już bardzo brzydka, gumka się rwała, wyglądało to niechlujnie. Pewnego dnia zaszłam do pasmanterii i zafascynowały mnie niesamowite barwy wstążek, intensywne w kolorze jak tubki z farbami. Dusza artystki podpowiedziała mi co robić. I tak oto w Święta Wielkanocne w 2013 roku siedziałam wśród miliona kolorów i tworzyłam coś, co zaczęło być ładne – czyli liczne „niezapominajki w postaci tasiemek z marzeniami.

Kamila Kubiak pokazuje jak robi się ChouChou

Zrobiłam pierwszą dla siebie – i zaczęłam tworzyć dla innych. Zapragnęłam poinformować inne kobiety, że można dokonywać wyborów i zmian w życiu. Nazwałam swoje wstążeczki ChouChou ( szu – szu) , bo po francusku to coś, co jest małe i piękne a moim zdaniem właśnie takie są kobiety. Nie pozwalam nazywać ChouChou bransoletką – nie chcę go uprzedmiotowić – to nie jest rzecz, to obraz procesu, który przebiega.

To „przypominajki”– masz na ręku coś, co wciąż przypomina ci o dążeniu do celu. Cel zresztą wpisujemy w tasiemkę. Spodobały się – mam teraz mnóstwo zamówień,  cały zespół i ręce pełne roboty. Dzwonią i mejlują do nas różne kobiety, podają swoje marzenie do wpisania, przychodzą –  a ja uwielbiam postawić to pudło i patrzeć jak świecą się im oczy i wybierają taki a nie inny wzór.  To czym się kierują w wyborze – tkwi zapewne w głowie, w podświadomości. Część  gumek jest elastyczna, wygodna, inne na tradycyjnych tasiemkach do zawiązania. Widzę, że te osoby, które potrzebują mocniejszej motywacji – wybierają tradycyjne, które trudniej zdejmować. Znaków do wpisania swojego celu jest tylko 30 – po to, by konkretyzować marzenie. Żadnych  sentencji, żadnych wspomnień  – ChouChou jest do budowania przyszłości, nie do rozpamiętywania przeszłości.
Kiedy czasem ktoś chce na wstążce napisać „szczęście” – to ja dzwonię i mówię: nie, szczęście to nic nie znaczy. Zrobimy analizę i jeśli okazuje się że to szczęście to urządzić pokój dziecka – to wpisujemy  pokój dziecinny. Albo: chcę być dobrą matką i żoną. Zadzwoniłam do tej osoby i mówię; pani już nią jest! Co tam wpisać konkretnie dla pani – bo jeśli nie będzie pani dbać o siebie, nie da pani szczęścia  rodzinie. Możemy dawać szczęście tylko kiedy mamy je same..
ChouChou pozwala także odnaleźć siebie, bo pierwszy krok to konieczność odpowiedzi na pytanie: czego naprawdę chcę? Ja nauczyłam się w coachingu najważniejszej rzeczy – wybierać. I nie bać się pomyłek, każdy z nas je popełnia, trzeba wyciągać nich wnioski i iść dalej. Dziś nie mam wielu rzeczy które miałam – ale jestem szczęśliwa! Po prostu jestem szczęśliwa.